Kaliszanki, seniorki i juniorki, o gender...

środa, 29 grudnia 2010

Natalia Chrobiak - A w sercu ciągle maj. Moje spotkanie z hrabianką Seweryną

Bohaterka tekstu: Seweryna Linkowska

Tego spotkania nigdy nie zapomnę. W łeb wzięły wszelkie szykowane wcześniej scenariusze, niepotrzebne okazały się spisane przezornie pytania. Seweryna Linkowska jest wulkanem energii, żywiołem, któremu sprzeciwić się nie sposób. Dałam się więc ponieść nurtom tej fascynującej opowieści o niezwykłym życiu ciekawego człowieka .

Pesel
Jak sama mówi, jest wiekową kobietą: matką, babcią i prababcią. Ale dopiero rzut oka na urzędowy pesel zdradza wymiar tej wiekowości. Nikt nie domyśliłby się, że ta energiczna osoba przekroczyła już osiemdziesiątkę! Patrzy przecież na świat młodymi oczami, a energii i pogody pozazdrościć jej może niejedna dwudziestolatka! Może dlatego, że – jak podkreśla – to, co najbardziej lubi w życiu to uśmiech i ludzie. I to jest naprawdę widoczne. Z pogodą i ciepłem potrafi mówić o swojej niełatwej przeszłości, wspólnej dla starszego pokolenia, jak i o przyszłości. Jej marzeniem jest być do końca życia samodzielną i nie stwarzać problemów rodzinie.
O swoich bliskich może opowiadać godzinami, a rozmówca nigdy przy tym nie zazna nudy.

Trzy lania
Pani Seweryna urodziła się w Rawiczu, ale od 1937 roku jest kaliszanką. Z Kaliszem łączą ją cudowne wspomnienia i bardzo dobrze się tu czuje. To tu przeżyła wiele wspaniałych chwil i nauczyła się ważnych rzeczy. Razem z bratem chodziła do szkoły, gdzie uczyły się polskie i niemieckie dzieci. Dzięki temu od dziecka świetnie mówiła po niemiecku, co w czasie okupacji niejednokrotnie ją uratowało. Edukację w tym języku rodzeństwo musiało jednak szybko zakończyć: ojciec nie chciał podpisać volkslisty, podsuwanej przez Niemców wielu Polakom – zdrady dającej przywileje.
Wyjechała na wieś do swoich dziadków. Bardzo jej tam się podobało, bo jako dziewczynka z miasta miała bardzo duże powodzenie wśród chłopców. - Nazywali mnie Syberią - mówi.
Wojenne czasy nie zawsze były tak urocze:
– Kiedyś młody Niemiec uderzył mnie bez powodu w twarz, jednak kiedy odezwałam się po niemiecku, uciekł. Miałam wtedy piętnaście lat - wspomina.
Ciekawą historią jest piesza wędrówka pani Seweryny (zwanej też Zefirką) z Opatówka do Kalisza. Towarzyszyło jej wtedy dwóch niemieckich żołnierzy. Cały czas uważali, że ta dziewczyna jest Niemką, a co najlepsze zaproponowali jej, aby z rodzicami wyjechała do Niemiec.
W dzieciństwie trzy razy dostała lanie.
– Pierwszy raz oberwałam rózgą w ochronce od siostry zakonnej. Bo nie słuchałam. Drugi raz od mojej polonistki drewnianą klapką od piórnika, bo kolejny raz napisałam jaskółka przez "u" otwarte. Nigdy już nie zapomniałam, jak powinno się to słowo pisać. Trzeci raz dostałam ścierką od mojej mamy, kiedy nie chciałam pokazać, czego się nauczyłam na próbie jasełkowej. Powiedziałam, że jak pójdzie to sama zobaczy – wspomina swoje dziecinne wybryki i kontrowersyjne dziś metody wychowawcze.
Ale dziś ceni wartości wyniesione z domu, zwłaszcza z wiejskiego domostwa dziadków.
– Chlebek nie miał prawa leżeć na gołym stole, trzeba było kłaść go na talerzyku, dziadkom trzeba było zawsze po posiłku podziękować za jedzenie – opowiada.
Jako małe dziecko musiała na własne oczy oglądać moment dramatyczny: wysiedlania dziadków z ich gospodarstwa.

Okrutna wojna
Trudno z obojętnością słuchać także opowieści o przemarszu wojsk przez Kalisz. W takich momentach człowiek zdaje sobie sprawę jak wygląda prawdziwa wojna, jakim doznaniem są dla człowieka leżące na ulicy ciała zabitych i groza spotkania z wrogiem lub „wyzwolicielem”. Największe wrażenie wywarła na mnie historia, kiedy to rosyjski żołnierz chciał zabić panią Sewerynę.
– Przyszedł do nas człowiek, wypił za dużo wódki, a potem zapytał się mnie, gdzie on teraz będzie spał. Ja mu na to odpowiedziałam, że mnie jest wszystko jedno czy pod stołem, czy na stole. I tym go obraziłam. Wyjął pistole. Na szczęście zanim wystrzelił, zdążyłam uciec – opowiada ze spokojem.

Rodzina najważniejsza
Pani Zefirka ma dwóch synów: Andrzeja i Pawła, których kocha nade wszystko. Uważa ich za cząstkę samej siebie. Synowie są bardzo dla niej dobrzy. Docenia to dopiero teraz, kiedy straciła swojego męża. Synowie mają wielkie szczęście: miłość macierzyńska nie stawia tu bowiem żadnych warunków ani nie wyzwala oczekiwań. Seweryna ma wiele wyrozumiałości i stara się nie ingerować w czyjeś życie, bo wie jak bardzo ludzie się od siebie różnią.
– Mama wskazała drogę, którą powinno się iść, a dalej to zależy już tylko od Ciebie – komentuje.
Za swoje najszczęśliwsze dni w życiu uważa czas, kiedy mogła na świat wydać drugiego człowieka. I kiedy o tym mówi, promienieją jej oczy. Wiara w siłę i trwałość więzi rodzinnej to również – jak zaznacza – wartość wyniesiona z domu dziadków.

Niełatwe czasy Europy
W młodości zapowiadała się na znakomitą aktorkę, recytowała pięknie wiersze, za deklamację „Grenady” Juliusza Słowackiego w Polskim Radiu otrzymała nagrodę. Jednak zawodowo związała się z zupełnie inną branżą. Jest ekonomistką. Za swój zawodowy sukces uważa dojście do stanowiska kierownika hotelu „Europejska” w Kaliszu.
W tej pracy pomogły jej zdolności organizacyjne. Mogła to udowodnić od 1955 do 1988 roku. – Poszłam na emeryturę, nie wyrzucili mnie. Obiecali mi taczkę, a ja nie chciałam na taczce wyjechać – mówi żartobliwie.
Szefowanie miało różne strony. Czasem trzeba było wykazać się stanowczością albo zadziałać wychowawczo. Opowiada, że czuła się urażona, gdy kierownik wchodził do biura i całował w rękę tylko osiemnastolatkę, a jej nie. Jednak i jego udało się ustawić do pionu i nauczyć dobrych manier.

Na Majorce pod gruszą
Pani Zefirka zorganizowała już trzy zjazdy rodzinne. Pierwszy w Kaliszu w 1981 roku, drugi w Mikorzynie (który nazwała Majorką) w 1992, a trzeci w Gołuchowie w 2006 roku. W ostatnim zjeździe brały udział już 103 osoby, a cała impreza była już biesiadą rodzinną.
Obecnie ukochanym zajęciem pani Seweryny jest dopieszczanie działki. Bardzo lubi tam spędzać czas, ponieważ ma do tego miejsca olbrzymi sentyment. Twierdzi, że byłoby jej bardzo przykro, gdyby synowie postanowili ją sprzedać. Jeżeli wygląd pani Seweryny to zasługa świeżego powietrza na działce, to warto, aby każdy miał taką działkę. Mam zaproszenie do tego zaczarowanego ogrodu.
Czas wolny Zefirka poświęca na spacery po swoich włościach. Tak nazywa okolice, gdzie mieszka. Jest tam teatr, park i kaplica franciszkanów. Tam dopiero czuje się jak hrabianka, która z pieskim spaceruje po swoim majątku. Bardzo lubi też wykłady w Uniwersytecie Trzeciego Wieku, gdzie może się rozwijać i uzupełniać swoją wiedzę.

Bardzo równa babka
Pani Seweryna była bardzo zadowolona z tego, że może wziąć udział w takim projekcie jak Równe Babki. Głównie dlatego, że spotkania z młodymi ludźmi przypominają jej wiosnę. Kontakty z młodzieżą kojarzą się, jak mówi, z tym, co dopiero będzie; widać jak jest ciekawa świata. Cieszy ją każdy drobiazg. Jej postawa napawa mnie nadzieją, że ludzie nie są źli – może tylko boją się pokazać od tej lepszej strony, wyrażać uczucia i pokazywać słabości.
Pani Seweryna nie ma ani odrobiny goryczy, ani żalu do nikogo, choć w jej życiu były wzloty i upadki. Wie, że spełniła swoją życiową misję i cieszy się tym, co ma.
Jest kobietą o nieograniczonym optymizmie, nie załamuje się, nie marudzi, jest o wiele lepszym rozmówcą, niż większość moich rówieśników.
Nie ma kompleksów na punkcie swojego wieku. – To dorobek mojego życia – mówi. Przypomina słowa swojego taty, który mówił, że nie chciałby się urodzić jeszcze raz, bo życie nie jest łatwe.
Jedną z rzeczy, która jest dla niej nie do zniesienia, jest ludzka głupota, która przejawia się w ciągłym narzekaniu. – Świat jest piękny, tylko trzeba szukać tej urody i dobroci – mówi pogodnie.
Podziwiam panią Sewerynę właśnie za jej odwagę, otwartość i zdecydowanie. Mówi, że trzeba pokazywać się ludziom, a nie siedzieć jak mysz pod miotłą.
To pouczające dla mnie spotkanie. Może potrafię się nauczyć, że nie trzeba nikomu schodzić z drogi, a na niepowodzenia życiowe trzeba być odpornym. Moja rozmówczyni powierzyła mi również pewną niezwykle przydatną wskazówkę, jak rzucić na kolana każdego mężczyznę, ale tym się nie podzielę! Słodka tajemnica moja i pani Seweryny jest lepsza od czekolady.

2 komentarze:

  1. Co do Mikorzyna i tego, że babcia nazywa go jakoby Majorką to nie do końca tak :P To był ośrodek o nazwie "Majorka" w Mikorzynie :]

    OdpowiedzUsuń